Pełne porażek życie mistrza. Leonardo da Vinci nie zawsze triumfował

Największe przedsięwzięcia Leonarda da Vinci zakończyły się totalną klapą. Na szczęście mistrz realizował też poboczne projekty, które zapewniły mu miano jednego z najgenialniejszych ludzi w historii
Pełne porażek życie mistrza. Leonardo da Vinci nie zawsze triumfował

Upalnego lata 1451 r. Piero Fruosino di Antonio da Vinci – zamożny florencki notariusz i właściciel ziemski – uwiódł chłopską dziewuszkę o imieniu Caterina. Efektem ich namiętnego, ale krótkotrwałego związku okazał się zdrowy i dorodny chłopczyk. Dali mu na imię Leonardo.

Miejscowość Vinci, pod którą przyszedł na świat, znajdowała się na terytorium Republiki Florenckiej, jednego z najzamożniejszych wtedy państewek włoskich. W dzieciństwie przyszły geniusz wychowywał się w rodzinie matki, ucząc się czytania i pisania w wiejskiej szkółce. Ojciec przypomniał sobie jednak o nieślubnym synu i zadbał o jego przyszłość. Gdy chłopiec podrósł, załatwił mu we Florencji praktyki w warsztacie uznanego artysty Andrei del Verrocchio.

Wielka pracownia Verrocchia wykonywała dosłownie wszystko – od obrazów i rzeźb dla kościołów przez zdobione meble na zamówienie mieszczan po zbroje i proporce dla rycerzy. Leonardo zaczął uczyć się rysunku, rzeźby w glinie i stolarki. Poznawał podstawy chemii, metalurgii, geometrii. Terminowanie u florenckiego mistrza było dla niego prawdziwym uniwersytetem.

Gdy młody da Vinci zaczął (zgodnie z ówczesnymi zwyczajami) malować wybrane elementy na obrazach Verrocchia, maestro od razu poznał się na jego wyjątkowym talencie. W 1472 r. Leonardo miał już tytuł mistrza artystycznej Gildii Świętego Łukasza. Tworzył pierwsze całkowicie własne dzieła i myślał o pracy we własnym warsztacie. Ta sielanka nie trwała jednak długo. Artysta nie spodziewał się, że gromadzą się nad nim czarne chmury. Kłopotów miały mu napytać jego homoseksualne skłonności.

NOCNI STRAŻNICY

W XV-wiecznej Florencji za homoseksualizm groziło spalenie na stosie, choć w praktyce ograniczano się do zakuwania delikwentów w dyby, piętnowania albo wypędzania z miasta. Chwytaniem winowajców zajmowała się specjalna służba – Nocni Strażnicy i Obrońcy Moralności w Klasztorach. Skąd wiedziała kogo i gdzie szukać? Do murów wielu budynków przytwierdzono pojemniki w kształcie bębna (zwane „dołkami prawdy”), gdzie każdy mógł wrzucać anonimowe donosy na zbereźnych współobywateli.

W 1476 r. Nocni Strażnicy otrzymali w ten sposób donos na Leonarda. „Życzliwy” informował, że artysta oraz jeszcze trzech innych mężczyzn uprawia sodomię z 17-letnim Jacopo Saltarellim, prawdopodobnie męską prostytutką. Podejrzani zostali aresztowani i wszczęto śledztwo. Szczęśliwie dla oskarżonych, znajdował się wśród nich niejaki Leonardo de Tornabuoni. Ów arystokrata był skoligacony z rządzącym Florencją rodem Medyceuszy i mógł liczyć na jego protekcję. W efekcie całej aferze ukręcono łeb. Mimo intensywnego dochodzenia strażnicy „nie zdołali” znaleźć świadków, którzy potwierdziliby zarzuty. Oskarżonych wypuszczono.

Choć sprawa ostatecznie rozeszła się po kościach, dla da Vinci była poważnym wstrząsem. Bał się i czuł się we Florencji źle, zastanawiając się zapewne, kto na niego doniósł. Gdy nadarzyła się okazja, wziął zlecenie z prowincji i na jakiś czas wyjechał z miasta. 

Cała ta przykra przygoda nie złamała mu jednak kariery – na dworze Wawrzyńca Wspaniałego Medyceusza bardzo ceniono artystów. Władca Florencji miał tolerancyjne poglądy i udzielał protekcji nawet twórcom oskarżanym o ciężkie występki obyczajowe. Niedługo po homoseksualnym skandalu wziął pod swe skrzydła również Leonarda da Vinci.

ŚREDNIOWIECZNA  BROŃ PANCERNA

Leonardo dobrze się zapowiadał puszczał, że stanie się jednym z największych geniuszy w dziejach. Gdyby Wawrzyniec potrafił to przewidzieć, pewnie nie wypuściłby go z Florencji. Stało się jednak inaczej – w 1482 r. florencki władca wysłał da Vinci w poselstwie do Mediolanu, by przypieczętować przymierze z tamtejszym księciem Lodovico Sforzą. W imieniu Wawrzyńca artysta podarował Lodovico wykonaną przez siebie srebrną lirę w kształcie końskiej głowy.

Licząc na to, że książę Mediolanu okaże się hojniejszym mecenasem od władcy Florencji, Leonardo zademonstrował mu swoje zaskakujące projekty militarne. „Zrobię zakryte wozy, bezpieczne i niemożliwe do zaatakowania” – obiecywał Ludwikowi w liście. Jak opisywał, te uzbrojone w artylerię machiny będą przełamywać szyki wroga, chroniąc jednocześnie własną piechotę, atakującą pod ich osłoną. Jednym słowem, przedstawił sposób walki, który armie zastosują w praktyce dopiero w XX w.!

Przy ówczesnych ograniczeniach przez da Vinci nie mógłby się poruszać. Ludzie nie byliby w stanie pchać opancerzonego i najeżonego kilkoma armatami pojazdu, a konie nie zmieściłyby się w środku. Projekt powędrował więc do szuflady (by jednak po kilku wiekach zapewnić jego twórcy miano „pierwszego pomysłodawcy broni pancernej”).

Zmuszony odłożyć na bok swe fantazje militarne, da Vinci skupił się na twórczości artystycznej. Lodovico Sforza zaczął go angażować do wielu projektów w mediolańskich kościołach i pałacach. Dla jednego z klasztorów Leonardo malował obraz, który okaże się arcydziełem – „Ostatnią Wieczerzę”. W chwilach natchnienia spędzał w klasztornej pracowni całe dnie, nie jedząc, nie pijąc i nie odpoczywając. Potem, kompletnie wyczerpany, przerywał robotę na trzy–cztery dni. Przeor uznał taki tryb pracy za niewłaściwy i zaczął besztać Leonarda. Na prośbę artysty interweniował książę Lodovico; ojczulkowi zalecono, żeby dał artyście spokój.

Najważniejszym zadaniem mistrza miało być jednak coś zupełnie innego. Księciu zamarzył się gigantyczny konny pomnik założyciela dynastii Sforzów – Franciszka. Do jego wytopienia przygotowano 70 ton brązu i polecono da Vinci zabrać się do pracy.

DZIEŁO GENIUSZA CELEM ŻOŁDAKÓW

Leonardo chciał początkowo stworzyć zupełnie nowatorską rzeźbę – jeźdźca na koniu stającym dęba. Z powodów technicznych okazało się to jednak niewykonalne. Trzeba więc było powściągnąć wodze ambicji i zaprojektować rumaka idącego stępą.

W 1492 r. artysta  przedstawił gotowy model gipsowy konia wysokości 7 m. Wywołał powszechny zachwyt. Da Vinci zabrał się wtedy za projekt wykonania brązowego odlewu. Pochłonięty zadaniem, nie miał pojęcia, że na horyzoncie zaczynają gromadzić się wojenne chmury. Król Francji Karol VIII zgłosił pretensje do korony leżącego na południu Italii Królestwa Neapolu i szykował wielką inwazję. Wiedział, że słabe i zwaśnione państewka włoskie nie będą w stanie przeciwstawić się jego potężnej armii, najnowocześniejszej w ówczesnej Europie.

Leonardo nie mógł wyjść z szoku, gdy dowiedział się, że brąz, z którego miał wykonać pomnik, zostanie przeznaczony na inny, wojenny cel. Lodovico Sforza przekazał cały zapas swemu sojusznikowi, księciu Ferrary, a ten polecił odlewać z niego armaty. Zrozpaczony geniusz, którego ogromna praca poszła na marne, nic nie mógł na to poradzić.

6 lipca 1495 r. w bitwie pod Fornovo wojska Mediolanu, Wenecji i Mantui zmierzyły się z Francuzami. Krwawe starcie nie przyniosło rozstrzygnięcia, armia Karola VIII wycofała się do Francji. Nie na długo jednak; w 1498 r. król zaatakował ponownie, tym razem zdobywając Mediolan. Książę Lodovico Sforza uciekł z miasta. Jego protegowany Leonardo pozostał jeszcze na krótko w Mediolanie, potem jednak również wyjechał.

Gipsowy model konia posłużył francuskim kusznikom jako cel do ćwiczeń strzeleckich. Zapewne nieźle się bawili, strzelając pośród grubych żartów i rechotów do dzieła, o którego wartości nie mogli mieć pojęcia.

Mistrz trafił tymczasem najpierw do Wenecji, a stamtąd wrócił do rodzinnej Florencji, którą opuścił osiemnaście lat wcześniej. W czasie jego nieobecności wiele się tam wydarzyło. Medyceusze zostali obaleni, a w latach 1494–1498 rządził miastem fanatyczny mnich Girolamo Savonarola. Dał się on poznać jako zwolennik palenia homoseksualistów i innych grzeszników na stosach „tak, aby swąd czuć było w całej Italii”. Ostatecznie jednak Savonarola został obalony i sam spłonął na stosie, Leo-nardo mógł więc mieszkać we Florencji bez obaw.

DIABELSKI PLAN MACHIAVELLEGO

Wysokie stanowisko urzędnicze w Republice Florenckiej zajmował wówczas Niccolo Machiavelli, późniejszy słynny pisarz polityczny. Wiedział o inżynierskim zacięciu Leonarda i wpadł na pomysł wykorzystania go w swoim perfidnym planie strategicznym.

Florencja darła wówczas koty z po-bliską Pizą, oddaloną o 80 km i leżącą blisko Morza Liguryjskiego. Przez oba miasta przepływa rzeka Arno; koło Pizy wpada do morza, dzięki czemu powstał tam ruchliwy port i kwitł handel. Machiavellemu zaświtało w głowie, że Florencja mogłaby… ukraść rzekę Pizie. Za pomocą odpowiedniego systemu zapór i kanałów należało zmienić bieg Arno i doprowadzić do „wyschnięcia” wrogiego miasta. Piza – pozbawiona dostaw z morza – musiałaby poddać się swej przeciwniczce.

Na zlecenie florenckich władz Leonardo opracował dokładny plan przesunięcia biegu Arno 32 km na południe. Obliczył, że trzeba będzie wykopać około miliona ton ziemi. Nowy bieg rzeki miał zagwarantować Florencji nieskrępowany dostęp do morza. Bezpośrednim kierownikiem przedsięwzięcia został inżynier o nazwisku Colombino. Nie zgadzał się z da Vinci w pewnych kwestiach i zaczął zmieniać elementy planu. Uznał, że liczba potrzebnych robotników jest przeszacowana, odmówił też budowy ko-parki, którą zaprojektował Leonardo. Do wykonania zadania skierowano ostatecznie 2 tys. robotników i tysiąc żołnierzy, którzy mieli ich chronić przed atakami pizańczyków.

Szybko okazało się jednak, że przedsięwzięcie przerasta siły wykonawców. Brakowało rąk do pracy, urządzeń i pieniędzy, roboty posuwały się w ślimaczym tempie. Wykopano część kanału, ale ziemia zaczęła się osuwać, niszcząc efekt prac. Arno tymczasem wylała, dewastując okoliczne pola wieśniaków. Wreszcie nadszedł fatalny dzień, w którym nad okolicą rozszalała się straszliwa burza. Na rzece potonęło wiele łodzi, zabierając na dno osiemdziesięciu żołnierzy i wioślarzy.

Władze Florencji podjęły decyzję o przerwaniu prac. Perfidny plan legł w gruzach. Machiavelli i da Vinci bardzo niechętnie wracali potem w rozmowach do tych wydarzeń…

ZAPIEKŁY WRÓG LEONARDA

Wkrótce Leonardo zorientował się , że ma w mieście poważnego wroga: Michelangelo Buonarrotiego. Genialny Michał Anioł dał się już poznać jako twórca arcydzieła rzeźby – rzymskiej „Piety Watykańskej”. Leonarda postrzegał jako rywala i prawdopodobnie miał na jego punkcie kompleks. Au-tor „Piety” był skryty, mrukliwy i mało atrakcyjny fizycznie; jego twarz szpecił duży nochal, który zrósł się krzywo po złamaniu. Leonardo stanowił jego przeciwieństwo – przystojny, elegancki i wytworny, świetnie czuł się wśród ludzi i lubił popisywać się w towarzystwie elokwencją.

Na okazję do konfrontacji obu artystów nie trzeba było długo czekać. Władze florenckie posiadały kawał marmuru z kopalni w Miseglii, który przeznaczyły na wykonanie rzeźby biblijnego Dawida. Dwóch rzeźbiarzy próbowało zabrać się do dzieła, ale zrezygnowali. Okazało się bowiem, że marmur był w bardzo kiepskim stanie. Artyści bali się, że będzie się kruszył pod dłutem. Wykonanie roboty proponowano kolejnym twórcom, ale wszyscy odmawiali.

Tymczasem 26-letni Michał Anioł sam zgłosił się do realizacji ryzykownego zadania. Z reguły Florencja nie powierzała tak prestiżowych prac młodym artystom, ale w tym przypadku zrobiono wyjątek. Buonarroti zdobył właśnie ogromne uznanie dzięki „Piecie”, a dłubać w marmurze z Miseglii i tak nikt inny nie chciał. Michał Anioł zabrał się do arcytrudnej roboty. W 1504 r. Dawid był gotowy. Większość członków 29-osobowej miejskiej komisji artystycznej uznała rzeźbę za arcydzieło. Zaproponowano jej ustawienie przed głównym wejściem siedziby władz – Palazzo Vecchio. Zaoponował przeciw temu tylko jeden autorytet – Leonardo da Vinci. Mistrz został jednak przegłosowany i pomnik stanął w najbardziej prestiżowym miejscu Florencji. Michał Anioł ostatecznie znienawidził jednak Leonarda, o czym ten przekonał się niebawem na własnej skórze. Pewnego dnia da Vinci stał na placu św. Trójcy, rozmawiając z dwoma mężczyznami. Jeden z nich poprosił geniusza o wytłumaczenie jakiegoś ustępu z dzieł Dantego. W tym momencie Leonardo zauważył, że obok przechodzi Michał Anioł. Zasugerował rozmówcy, by zadał swoje pytanie Buonarrotiemu, gdyż ten będzie umiał lepiej wyjaśnić problem. Michał Anioł usłyszał te słowa i natychmiast uznał je za okazję do drobnej zemsty. „A sam to wyjaśnij!” – rzucił Leonardowi wyzywającym tonem. – „Ty, który zrobiłeś projekt konia do odlewu, ale nie umiałeś go odlać…” – prychnął nieprzyjemnie, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. Da Vinci kompletnie zbaraniał, zszokowany tak nieprzyjazną reakcją. „Aż się cały czerwony zrobił na twarzy” – relacjonował potem świadek wydarzenia. Zniewaga była tym większa, że Buonarroti, o 23 lata młodszy od Leonarda, zwrócił się do niego per ty.

POJEDYNEK GIGANTÓW RENESANSU

Władze Florencji były świadome animozji pomiędzy dwoma geniuszami. Postanowiły wykorzystać ją do swoich celów i ku chwale sztuki. U obu artystów zamówiono wy-konanie malowideł w sali Wielkiej Rady w Palazzo Vecchio. Leonardo miał namalować bitwę pod Anghiari; Michałowi Aniołowi zlecono uwiecznienie na przeciwnej ścianie bitwy pod Casciną. To starcie zwaśnionych mistrzów miało w założeniu doprowadzić do wykrzesania wszystkich sił twórczych i powstania dzieł najwyższej klasy.

Pierwszy do pracy przystąpił Leonardo, przygotowując szkic obrazu na wielkim kartonie. Gdy jednak dowiedział się, że Buonarroti ma z nim rywalizować, obraził się i porzucił robotę. W chwili gdy Michał Anioł zdążył narysować na kartonie swój projekt, doszły go słuchy, że rywal zrezygnował. Buonarroti był strasznie zawiedziony, liczył bowiem, że w pojedynku pokona Leonarda. W efekcie on również zaprzestał malowania!

Ale projekt wcale nie został jeszcze pogrzebany. Dowiedziawszy się, że Michał Anioł przyjął jakieś zlecenie z Rzymu i zniknął z Florencji, Leonardo… powrócił do Palazzo Vecchio. Bez rywala na głowie spokojnie wziął się z powrotem do pracy.

W zamierzeniu da Vinci wielka „Bitwa pod Anghiari” miała być dziełem jego życia. Artysta skonstruował pomysłową ruchomą platformę, która ułatwiłaby mu to zadanie. Opracował też nowy rodzaj podkładu na ścianę. Niestety, pomysł okazał się fatalny. Namalowawszy pierwszą część fresku, Leonardo zauważył z przerażeniem, że farba nie wysycha. Próbował jeszcze ratować dzieło, zawieszając przy ścianie fajerki z żarzącymi się kawałkami węgla. To suszenie nic jednak nie dało; w niektórych miejscach farba zaczęła powoli ściekać w dół.

Mistrz wpadł w przygnębienie. Rozdrażniony i zniechęcony znów porzucił projekt – tym razem już na dobre. Dwa lata prac przygotowawczych poszły na marne.

W Palazzo Vecchio pozostały resztki po pojedynku geniuszy: szkic Buonarrotiego i fragment obrazu da Vinci z zaburzoną kolorystyką. W 1512 r., korzystając z zamieszek w mieście, do pałacu wszedł niejaki Bartolomeo Bandinelli i pociął na drobne kawałki dzieło Michała Anioła. Wandal, który sam był artystą, nienawidził Buonarrotiego i nie mógł ścierpieć jego sławy. Twierdzono też, że w sporze o prymat wśród mistrzów stał po stronie Leonarda i działał jako jego zagorzały fan.

„Bitwa…” da Vinci też się nie ostała. Została zamalowana w drugiej połowie XVI w. Włoski ekspert Mauricio Seracini twierdzi obecnie, że dałoby się odzyskać dzieło, usuwając przykrywający je fresk. Zdania znawców sztuki w tej sprawie są jednak mocno podzielone.

Tymczasem po niepowodzeniu w Palazzo Vecchio Leonardo pracował znów przez jakiś czas w Mediolanie, potem w papieskim Rzymie. Cieszył się ogromną renomą, choć nie było zgody co do tego, kto jest największym artystą Italii. Część koneserów stawiała na pierwszym miejscu Michała Anioła, inni – Leonarda.

MECHANICZNY LEW, KTÓRY CHODZIŁ

W 1515 r. mistrz znalazł się w świcie papieża Leona X podczas jego spotkania z francuskim królem Franciszkiem Iw Bolonii. Wojska francuskie wciąż panoszyły się w Italii i właśnie rozgromiły przeciwników w kolejnej bitwie. Franciszek, który negocjował z papieżem warunki pokoju, zwrócił uwagę na słynnego artystę. Sam był koneserem sztuki i pragnął, by pałace we Francji, dotychczas skromnie dekorowane, nabrały włoskiego przepychu.

Króla Francji szczególnie oczarował jednak ostatni wynalazek Leonarda – mechaniczny lew. Był to jeden z nielicznych projektów inżynierskich mistrza, który udało mu się zrealizować w praktyce. Według relacji świadków pokazu, który odbył się w Lyonie, sztuczny lew naprawdę chodził!

Czy było to możliwe? W 2009 r. inżynier Renato Boaretto skonstruował mechanicznego lwa, opierając się na projekcie da Vinci i innych jego pracach z dziedziny automatyki. Mechanizm opiera się na skomplikowanym systemie przekładni, bloków, kół, łańcuchów i wahadeł. Po nakręceniu za pomocą korby lew rzeczywiście rusza do przodu. „Idzie” powoli, posuwając nogami po podłodze, kręcąc łbem i machając ogonem.

Wynalazek był szczytowym osiągnięciem technicznym XVI w., prawdziwym high-tech renesansu. Nic dziwnego, że wprawił w zachwyt króla i jego dworaków. Franciszek I zaprosił Leonarda do swego kraju, oferując mu stanowisko nadwornego inżyniera, malarza i architekta z bardzo wysoką roczną gażą.

Mistrz przyjął ofertę i wyjechał do Francji. Zamieszkał w udostępnionym mu przez króla pałacyku Clos Lucé. Towarzyszył mu tam jego przyjaciel i uczeń, dwudziestokilkuletni Francisco Melzi. Nie wiadomo dokładnie, jakie stosunki ich łączyły. Po florenckim skandalu Leonardo starał się zachowywać ostrożność i swoje życie osobiste otaczał zasłoną milczenia. Było jednak tajemnicą poliszynela, że gustował w młodych ponętnych chłopcach. Nigdy się nie ożenił, zawsze otaczał się zaś grupką urodziwych uczniów i praktykantów.

Do Francji Leonardo przywiózł ze sobą z Włoch kilka swoich dzieł. Wśród nich znajdował się skromny portret mieszczki Lisy del Giocondo, który artysta tworzył jednocześnie z „Bitwą pod Anghiari”. Da Vinci nie mógł się domyślać, że wielki bitewny fresk okaże się totalną porażką, a portrecik – nazwany później „Mona Lisą” – zostanie w przyszłości okrzyknięty „najbardziej znanym obrazem świata”.

SPADEK DLA PONĘTNYCH ADONISÓW

Leonardo umarł 2 maja 1519 r. w wieku 67 lat. W testamencie lwią część majątku przekazał Francisco Melziemu. Obdarzył też dobrami innego swojego przyjaciela i ucznia – Salaia, służących, a także przyrodnich braci, którzy mieszkali w Italii.

Do naszych czasów przetrwało około 15 obrazów mistrza. Namalowane niezwykle nowatorskimi jak na XV w., wymyślonymi przez da Vinci technikami, weszły na trwałe do kanonu europejskiego malarstwa. Przemyślenia, obserwacje i projekty geniusza obejmują w sumie około 13 tys. stron notatek, zapisywanych wytrwale w ciągu całego życia. W materiałach tych aż roi się od pomysłów niesamowitych rozwiązań inżynierskich, architektonicznych, militarnych. Są tam projekty machin latających, robotów, maszyn liczących, spadochronów, wozów pancernych i wiele, wiele innych.

Większość z tych pomysłów była niemożliwa do zrealizowania na przełomie XV i XVI w. Nawet gdyby jakiś król zapewnił Leonardowi ogromne fundusze, jego „samolot” nie uniósłby się w powietrze, a „czołg” byłby bezużyteczny na polu walki. Jednak kilka ze swoich projektów Leonardo wprowadził w życie. Mechaniczny lew był wielkim osiągnięciem w dziedzinie automatyki. Do bezpośredniego użytku w warsztatach i manufakturach  wprowadzono też parę pomniejszych wynalazków geniusza, np. urządzenie do pomiaru wytrzymałości drutu i przyrząd do nawijania nici na szpule.

Dziś wiadomo, że liczne zapiski Leonarda w dziedzinie anatomii, inżynierii cywilnej czy hydrodynamiki mogłyby przyspieszyć postęp wiedzy w tych dziedzinach. Lecz niestety, komentarze artysty-inżyniera długo pozostawały nie-opublikowane i uczeni nie mogli z nich korzystać. Często zdarzało się potem, że wyważano otwarte drzwi i ktoś wpadał na pomysł, który już dawno temu przedstawił autor „Mona Lisy”.

Już w chwili śmierci Leonardo był uznawany za jednego z największych geniuszy wszech czasów. Opinia ta nie zmieniła się do dziś. Skala jego osiągnięć jest oszałamiająca; kolejne pokolenia zadają sobie pytanie, w jaki sposób człowiek mógł tyle dokonać w ciągu 67-letniego życia. Jak zauważyła historyczka Helen Gardner: „jego umysłowość i osobowość wydają się nam nadludzkie, a on sam – tajemniczy i niepojęty”. Co ciekawe, sam mistrz zapewne nie zgodziłby się z tą opinią. „Obraziłem Boga i ludzi, nie pracując na niwie sztuki tak pilnie, jak powinienem” – powiedział pod koniec życia.